Czy ludzkie feromony istnieją?
A tak, istnieją. Ale ich moc wydaje się niewielka… Po dziesięcioleciach badań oraz przypuszczeń, naukowcy przyznają, iż w naszym gatunku również działa system feromonalny. Ale umieliśmy, najwyraźniej, wymyśleć miliardy komplikacji. W latach 1870, entymolog francuski Jean-Henri Fabre z zaskoczeniem zaobserwował skuteczność, z jaką samce motyli (Pawica gruszówka, Saturnia pyri) wyczuwają samice z tego samego gatunku, nawet z bardzo daleka.
Naukowiec ten podejrzewał więc istnienie jakiegoś sygnału zapachowego, tak jak to sobie wyobrażał sam Karol Darwin. Jak stwierdził francuski uczony, samica musi wydzielać jakąś substancję lotną, zdolną do przyciągania okolicznych samców. Ale trzeba było poczekać prawie cały wiek, aby pierwsza z tych substancji, bombikol, została wyizolowana z jedwabnika (Bombyx).
W 1959 roku z kolei, dwaj uczeni, Peter Karlson i Martin Lüscher, ukuwają słowo pheromone, po naszemu po prostu feromon. Jest to zbitka kilku słów z języka greckiego, oznaczających „transportować hormon”, w wolnym tłumaczeniu. Podczas gdy dany hormon wysłany do określonego miejsca w organizmie, zmienia metabolizm komórek, które spotyka na swoje drodze transportowej (przez układ krążenia), to feromon zmienia metabolizm albo zachowanie innego organizmu, po przeniesieniu do powietrza albo do wody.
Od tamtej pory odkryto liczne feromony w świecie insektów, ale także u wszystkich innych grup zwierząt, tak samo jak u roślin i bakterii. Te sygnały chemiczne stanowią prawdziwy środek komunikacji między przedstawicielami danego gatunku. Feromony przenoszą różne informacje na temat stanu fizjologicznego: „należę do tego gatunku”, „jestem samicą i bardzo chciałabym spotkać samca”, „zostałem zaatakowany i bardzo się boję”, „dominuję i jestem bardzo silny”, itp., itd.
Szalone kalmary
Ich natura chemiczna jest bardzo zróżnicowana, ale zawsze są to lotne związki (alkohol, aldehyd, ketony…), o umiarkowanej wadze molekularnej. Często, wysyłane feromony są mieszanką. W świecie insektów, organami - receptorami są czułki. U wielu gatunków motyli, rozróżniamy przecież samce od samic, dzięki ich ogromnym czułkom, które te pierwsze posiadają, a przy których anteny naszych telewizorów wydają się dość mizerne.
W tej dziedzinie, ostatnie odkrycie dotyczy kalmarów: 10 lutego 2011 roku, międzynarodowa ekipa biologów doniosła, iż samce zdają się wręcz wariować, kiedy rozprasza się wokół nich pewną maleńką proteinę. Substancja ta, Loligo β-MSP (Loligo β-mikroseminoproteina, Loligo to nazwa rodzaju), jest wydzielana przez samice, które składają jaja. Tak więc, samce kalmarów są przyciągane, bardzo wyraźnie, przez pakiety jaj złożone przez samice. Samce następnie zaczynają dotykać złożonych jaj swoimi mackami i natychmiastowo stają się ekstremalnie agresywe, atakując gwałtownie każdego innego samca, który będzie się przechadzał w pobliżu. Ssaki również znają feromony, a substancja Loligo β-mikroseminoproteina kalmara jest zresztą bliska substancji istniejącej w świecie ssaków.
Zobacz również:
Odnaleziono zresztą receptor feromonów u ssaków: jest to narząd nosowo-lemieszowy (narząd Jacobsona). I nie znajduje on się w regionach dedykowanych powonieniu. U licznych ssaków (koty, konie, psy, na przykład), para tego typu organów znajduje się za siekaczami, co wyjaśnia szczególne zachowanie, tak zwany flehmen, kiedy zwierzę zwija wargi albo zakrywa nozdrza językiem, jednocześnie otwierając pysk i wdychając powietrze. W ten sposób zwierzę wącha zapachy. Ślady po takiej zdolności recepcji zostały nawet odnalezione w DNA ssaków, gdzie trzydziestka genów koduje proteiny działające jako receptory, ale nie jak receptory powonienia.
Czujniki w nosie
A u ludzi? Pytanie pozostaje w dalszym ciągu przedmiotem kontrowersji. Posiadamy, oczywiście, organ lemieszowo - nosowy, pod postacią dwóch stref komórek sensorycznych, wewnątrz nosa, ale u podstawy, w regionie dobrze odseparowanym od stref powonienia (umieszczonych nieco wyżej). Niefunkcjonująca pozostałość po naszych przodkach, mówią niektórzy, organ funkcjonalny, ale działający poza naszą świadomością, odpowiadają inni.
Debata trwa od dziesięcioleci.
Odniesienie przywoływane w dalszym ciągu regularnie, czterdzieści lat później, to efekt McClintock, który oznacza synchronizację cykli menstruacyjnych u kobiet żyjących razem. W 1971 roku, Martha McClintock, która pracuje dzisiaj w instytucie Institute for Mind and Biology, publikuje w przeglądzie naukowym Nature bardzo oryginalne badanie, przeprowadzone na 135 kobietach w wieku od 17 lat do 22 lat, mieszkających w szkolnym internacie, w jedno- bądź dwupokojowych pomieszczeniach, rozdzielonych na cztery korytarze. Trzy razy w ciągu roku szkolnego, studentki te są przepytywane na temat ostatniej i przedostatniej menstruacji.
Martha McClintock zauważa tendencję do synchronizacji cyklów menstruacyjnych w przeciągu roku, jeszcze bardziej zauważalną u młodych dziewcząt wchodzących w relację przyjacielską albo przebywających blisko innych kobiet. Zjawisko to bardzo przypomina efekt Whittena, odkryty u myszy oraz odnaleziony u świnki morskiej, który objawia się synchronizacją rui u samic (to znaczy gorące okresy, kiedy samice są płodne i mogą być zapłodnione). Badanie to zostało skrytykowane ze względu na słabą analizę statystyczną, a przede wszystkim dlatego, iż efekt ten nigdy nie został potwierdzony.
Narząd lemieszowo - nosowy gatunku ludzkiego wydaje się więc być oczywiście funkcjonalny, ale do czego tak naprawdę służy? Zidentyfikowano substancje aktywne, takie jak sterydy. Są one wydzielane przez gruczoły określane jako apokrynowe, które otwierają się na zewnątrz i które są obecne jedynie w niektórych strefach ciała: pachy, wokół brodawek sutkowych (otoczka), pachwiny i pochwa.
Ludzkie tajemnice
Jakie są efekty takiego wydzielania? Na dzień dzisiejszy wiemy na ten temat bardzo niewiele. Jeśli pozostaniemy przy powonieniu, jasne jest, że mamy do dyspozycji prawdziwy koktajl zapachowy, złożony z licznych substancji (400, zdaniem ekipy austriackich naukowców), które są dla nas bardzo ściśle osobiste. Nie ma wątpliwości co do tego, że wydzieliny z brodawki sutkowej służą niemowlęciu do rozpoznania matki, ale nie odkryto do tej pory feromonu albo feromonów, które działałyby na tym poziomie.
W roku 2006, Christine Garver-Apgar oraz jej koledzy z uniwersytetu New Mexico (Albuquerque), odkrywają, że kobiety wolą mężczyzn, których główny układ zgodności tkankowej (ten, który pozwala układowi odpornościowemu rozpoznawać antygeny), jest jak najbardziej odległy od ich własnego. Ale jak one to robią? Tajemnica.
Jakby nie było, efekty wydają się naprawdę skromne u ludzi. System powonienia, organ Jacobsona, niezbędny do rozpoznawania feromonów, jest funkcjonalny. Homo sapiens posiada zdolność przetwarzania informacji pochodzących z feromonów, ale ich wpływ na zachowanie seksualne jest resztkowy, wyjaśnia doktor Jacques Vergriete, seksuolog (w Sexologies, tom 16, wydanie 1, January-March 2007, strony 15-21).
W handlu jednakże możemy znaleźć produkty (androstenon i androstenol), którymi mężczyźni mogą się oblewać i próbować uwodzić kobiety, a także, na odwrót - uwodzić mężczyzn. Wydaje się jednocześnie, że efekt jest naprawdę marginalny, a inne parametry również wchodzą w grę (inaczej mówiąc, ludzie komplikują sobie życie), jak pokazują to wysiłki podejmowane przez Petera Backusa w przystosowaniu równania Drake’a do poszukiwań bratniej duszy (równanie próbujące określić liczbę cywilizacji pozaziemskich)...
Komentarze do: Czy ludzkie feromony istnieją?