Mam 23 lata i podejrzewam, że choruję na bulimię. Zresztą, ja to wiem na pewno. Występują u mnie wszystkie symptomy tej przypadłości poza natychmiastowym zwracaniem posiłków. Wywołanie odruchu wymiotnego przyszło by mi z największą trudnością, zawsze obawiam się, że zakrztuszę się swoimi wymiocinami. Zamiast tego katuję się fizycznie, ćwiczę czasem 3 czasem nawet 4 godziny usiłując przy tym spalić jak największą ilość kalorii. Ubieram się w jakieś ciepłe dresy, nakładam pasy ocieplające na brzuch, od którego zrobiły mi się już otarcia ( dziewczyna kiedyś podejrzewała mnie przez to o romans sądząc, że te otarcia są śladami po paznokciach ) i tak obuty z każdej strony wypacam i wypacam ile tylko mogę, a bywa tak, że mogę tego wypocić bardzo dużo. Średni 3 może 4 razy w tygodniu dostaję napadu jakiegoś wyimaginowanego, urojonego głodu. Są to na ogół chwile, kiedy nie mam żadnych zajęć, żadnych obowiązków. Szczególnie teraz, kiedy bez pracy, na 4 roku studiów, sam, z lekką depresją, ogromnym poczuciem samotności i obrzydliwymi wyrzutami sumienia, które nawarstwiają się z dnia na dzień, pogrążam się co raz bardziej w jakimś wariackim marazmie, nie potrafię zorganizować sobie dnia w jakiś w miarę sensowny sposób. Każdy dzień wydaje mi się równie bezsensowny, ale odczuwam też gdzieś w głębi serca potrzebę walki, zmierzenia się z życiem i przezwyciężenia swoich słabości....i kiedy nagle dostaję takiego olśnienia, zapala się to małe światełko na końcu pogrążonego w mroku tunelu, to jest to najlepszy moment dla pożerającego mnie uzależnienia: to światełko ma kolor zielony, to start dla wielkiego obżarstwa. Bo przecież jutro mogę rozpocząć nowe życie, pełne obowiązków i poukładane. Od jutra rozpocznę wszystko od nowa, zacisnę pasy i nei pozwolę sobie nawet na najmniejszą słabość. Ale teraz jeszcze ten ostatni raz ... To czym potrafię się zapchać, to powinno się zebrać, opisać i skatalogować w jakieś wielkiej encyklopedii osobliwości: słodycze, czekolady z orzechami, masy żółtego sera rozpuszczanego w mikrofalówce z oliwkami i kukurydza i pożeranego ze smażonymi na maśle kawałkami starego chleba w najtańszym ketchupie na śliwkach, tony makaronu z sosami dolmio cebulą i serkami hohlanda odchudzonymi tak dla picu, chyba. Pasztety, salami, jakieś zupki chińskie i dużo, dużó słodyczy, Śliwki w czekoladzie, wafelki we wszelkich odmianach, karpatka, rurki z nadzieniem, mieszanki wedlowskie, mrożone na kamień babeczki czekoladowe( żeby dłużej je jeść). Czasami jak już zupełnie nie ma nic w lodówce robię sobie cuda, które nadawałby się chyba tylko na jakieś inicjacje-tortury na obozach kolonijnych; biały ser z pokruszonymi starymi, ciastkami, miodem kawałkami starej czekolady, mlekiem, chrupkami,chipsami i marmoladą i kawą(!), śmietanką do kawy orzeszkam, które tam gdzieś jeszcze zostały, mieszam i ----- taką papkę jak ćpun jakiś. Sól, mąka, cukier wymieszane w wielkim wiadrze z mlekiem i wlewane prosto do mojej szeroko rozdziawionej paszczy ręką jakiegoś kata, bo to nie mogę być ja, przecież w końcu zdaję sobie sprawę z bezsensowności takiego zachowania. Kiedyś pod koniec dnia wyliczyłem, że w ciągu jego trwania zjadłem tyle, ile mogło by zjeść 3 dorosłych robotników tyrających na jakiejś budowli , około 10 000 kalorii. Spalałem to potem przez pół tygodnia.
Jedzenie to paliwo, ma służyć temu, abyśmy mieli siły na to aby żyć, robić coś, pracować, coś tworzyć. A ja pochłaniam, żrę na potęgę, ponad miarę, bez jakiejkolwiek sublimacji. Tak, jakbym przez jedzenie usiłował pochłonąć otaczający mnie świat. Wiem, że jedzenie może wywoływać te same skutki co spożywanie narkotyków, zwiększa się chwilowo wydzielanie dopaminy w mózgu i wyzwala uczucie przyjemności, rozładowuje napięcie. Chwilowo. Potem jest tylko gorzej, staje się niewolnikiem swoich przyzwyczajeń, jak to zostało opisane w artykule, nieustannie walczę z ciałem. To więzienie bez krat, z którego trudno uciec, bo trzeba pokonać siebie samego.
Nowa Ula14-11-2008 09:20
Podoba mi się tytuł Twojej wypowiedzi,widziałam go na reklamówce o produktach firmy Herbalife,które są przeznaczone do kontroli masy ciała,można dzięki nim osiągnąć najlepszą dla siebie wagę ciała,skutecznie pomagają zapanować nad swoim apetytem,wspierają nasze zdrowie i dobre samopoczucie /www.herbalife.pl /.Sama miałam podobne problemy i dzięki tym produktom udało mi się uzyskać zdrowie i dobrą figurę.Nowa Ula. E-mail ulawojciech@gazeta.pl
WildBerry26-11-2008 00:04
Hej Przystojniaku... Bardzo mnie ujęła twoja szczerość a jednocześnie barwność opisów, z którego wynika, że jesteś niesamowicie inteligentnym gościem. A tacy, niestety, mają w życiu gorzej, bo za dużo myślą, analizują, zamiast przyjąć rzeczy takimi jakimi są. Wiem coś o tym. Sądzę, że Twoje ataki głodu mają podłoże czysto psychiczne, a nie jest to fizjologiczne zapotrzebowanie na wysokoenergetyczne produkty (bo skoro ćwiczysz tak zawzięcie, ale z drugiej strony po to, żeby spalić...) I sam fakt niemożności ułożenia sobie sensownego planu dnia, odkładanie rzeczy na później, na jutro, poczucie osamotnienia świadczą o rozpoczynającej się depresji. Naprawdę. Przerabiam to już od dłuższego czasu. Co prawda nie opycham się bez pamięci ani nie wymiotuje, ale z moim funkcjonowaniem (odżywianiem) też nie jest wszystko ok. Mam niesamowite poczucie pustki i beznadziei wszystkiego. Ogólne większość symptomów tej choroby, poza skrajnymi. Jestem dość silnie psychicznie, a raczej byłam, dlatego nie poddaję się. Nie poddaję się sama przed sobą. Nie umiem przyznać się do choroby i pójść po pomoc. Właśnie dlatego, że byłam kiedyś taka silna, wydaje mi się, że sobie poradzę. Wydaje mi się. Coraz częściej dochodzę do tego wniosku - wydaje mi się. Po pomoc trzeba pójść. Przyjaciele i rodzina tutaj nie wystarczą - oni są zdrowi, poukładani życiowo, mentalnie a przede wszystkim psychicznie. Nie rozumieją. Bo niby jak mają wniknąć do czyjegoś umysłu. A dzieją się w nim rzeczy, z którymi nie można sobie poradzić. Jak patrzę na wszystkich ludzi biegnących ciągle gdzieś, ogarnia mnie wrażenie bezsensu wszystkiego. Odcięłam się od przyjaciół. Nie mogłam już znieść ich wesołego życia, o którym mi opowiadali. To, co się dzieje ze mną teraz, zaczęło się już dawno. Tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie mam ochoty wychodzić z domu. Ograniczam to jak tylko mogę. Nic mnie nie cieszy. Nie bawi ulubiona muzyka. Ani film. Ani książka. Porzuciłam dawne pasje i marzenia. Osoba, która mnie kocha, mówi, że prawie wcale się nie uśmiecham. Bardzo się stara, ale boję się, że za jakiś czas wypali się nadzieja na polepszenie mojej formy. Dopóki sama się nie zdecyduje, żeby się udać po pomoc, będę się męczyć, walczyć z samą sobą,a i tak wiem, że przegram. Ale jestem zbyt uparta. Przemyśl, jeszcze raz to, co napisałam Przystojniaku, o ile to przeczytasz, i spróbuj poszukać pomocy. To nie jest żart. Pozdrawiam.
Nie po to się żyje, aby jeść lecz je po to, aby żyć
Mam 23 lata i podejrzewam, że choruję na bulimię. Zresztą, ja to wiem na pewno. Występują u mnie wszystkie symptomy tej przypadłości poza natychmiastowym zwracaniem posiłków. Wywołanie odruchu wymiotnego przyszło by mi z największą trudnością, zawsze obawiam się, że zakrztuszę się swoimi wymiocinami. Zamiast tego katuję się fizycznie, ćwiczę czasem 3 czasem nawet 4 godziny usiłując przy tym spalić jak największą ilość kalorii. Ubieram się w jakieś ciepłe dresy, nakładam pasy ocieplające na brzuch, od którego zrobiły mi się już otarcia ( dziewczyna kiedyś podejrzewała mnie przez to o romans sądząc, że te otarcia są śladami po paznokciach ) i tak obuty z każdej strony wypacam i wypacam ile tylko mogę, a bywa tak, że mogę tego wypocić bardzo dużo. Średni 3 może 4 razy w tygodniu dostaję napadu jakiegoś wyimaginowanego, urojonego głodu. Są to na ogół chwile, kiedy nie mam żadnych zajęć, żadnych obowiązków. Szczególnie teraz, kiedy bez pracy, na 4 roku studiów, sam, z lekką depresją, ogromnym poczuciem samotności i obrzydliwymi wyrzutami sumienia, które nawarstwiają się z dnia na dzień, pogrążam się co raz bardziej w jakimś wariackim marazmie, nie potrafię zorganizować sobie dnia w jakiś w miarę sensowny sposób. Każdy dzień wydaje mi się równie bezsensowny, ale odczuwam też gdzieś w głębi serca potrzebę walki, zmierzenia się z życiem i przezwyciężenia swoich słabości....i kiedy nagle dostaję takiego olśnienia, zapala się to małe światełko na końcu pogrążonego w mroku tunelu, to jest to najlepszy moment dla pożerającego mnie uzależnienia: to światełko ma kolor zielony, to start dla wielkiego obżarstwa. Bo przecież jutro mogę rozpocząć nowe życie, pełne obowiązków i poukładane. Od jutra rozpocznę wszystko od nowa, zacisnę pasy i nei pozwolę sobie nawet na najmniejszą słabość. Ale teraz jeszcze ten ostatni raz ... To czym potrafię się zapchać, to powinno się zebrać, opisać i skatalogować w jakieś wielkiej encyklopedii osobliwości: słodycze, czekolady z orzechami, masy żółtego sera rozpuszczanego w mikrofalówce z oliwkami i kukurydza i pożeranego ze smażonymi na maśle kawałkami starego chleba w najtańszym ketchupie na śliwkach, tony makaronu z sosami dolmio cebulą i serkami hohlanda odchudzonymi tak dla picu, chyba. Pasztety, salami, jakieś zupki chińskie i dużo, dużó słodyczy, Śliwki w czekoladzie, wafelki we wszelkich odmianach, karpatka, rurki z nadzieniem, mieszanki wedlowskie, mrożone na kamień babeczki czekoladowe( żeby dłużej je jeść). Czasami jak już zupełnie nie ma nic w lodówce robię sobie cuda, które nadawałby się chyba tylko na jakieś inicjacje-tortury na obozach kolonijnych; biały ser z pokruszonymi starymi, ciastkami, miodem kawałkami starej czekolady, mlekiem, chrupkami,chipsami i marmoladą i kawą(!), śmietanką do kawy orzeszkam, które tam gdzieś jeszcze zostały, mieszam i ----- taką papkę jak ćpun jakiś. Sól, mąka, cukier wymieszane w wielkim wiadrze z mlekiem i wlewane prosto do mojej szeroko rozdziawionej paszczy ręką jakiegoś kata, bo to nie mogę być ja, przecież w końcu zdaję sobie sprawę z bezsensowności takiego zachowania. Kiedyś pod koniec dnia wyliczyłem, że w ciągu jego trwania zjadłem tyle, ile mogło by zjeść 3 dorosłych robotników tyrających na jakiejś budowli , około 10 000 kalorii. Spalałem to potem przez pół tygodnia.
Jedzenie to paliwo, ma służyć temu, abyśmy mieli siły na to aby żyć, robić coś, pracować, coś tworzyć. A ja pochłaniam, żrę na potęgę, ponad miarę, bez jakiejkolwiek sublimacji. Tak, jakbym przez jedzenie usiłował pochłonąć otaczający mnie świat. Wiem, że jedzenie może wywoływać te same skutki co spożywanie narkotyków, zwiększa się chwilowo wydzielanie dopaminy w mózgu i wyzwala uczucie przyjemności, rozładowuje napięcie. Chwilowo. Potem jest tylko gorzej, staje się niewolnikiem swoich przyzwyczajeń, jak to zostało opisane w artykule, nieustannie walczę z ciałem. To więzienie bez krat, z którego trudno uciec, bo trzeba pokonać siebie samego.
Podoba mi się tytuł Twojej wypowiedzi,widziałam go na reklamówce o produktach firmy Herbalife,które są przeznaczone do kontroli masy ciała,można dzięki nim osiągnąć najlepszą dla siebie wagę ciała,skutecznie pomagają zapanować nad swoim apetytem,wspierają nasze zdrowie i dobre samopoczucie /www.herbalife.pl /.Sama miałam podobne problemy i dzięki tym produktom udało mi się uzyskać zdrowie i dobrą figurę.Nowa Ula. E-mail ulawojciech@gazeta.pl
Hej Przystojniaku... Bardzo mnie ujęła twoja szczerość a jednocześnie barwność opisów, z którego wynika, że jesteś niesamowicie inteligentnym gościem. A tacy, niestety, mają w życiu gorzej, bo za dużo myślą, analizują, zamiast przyjąć rzeczy takimi jakimi są. Wiem coś o tym. Sądzę, że Twoje ataki głodu mają podłoże czysto psychiczne, a nie jest to fizjologiczne zapotrzebowanie na wysokoenergetyczne produkty (bo skoro ćwiczysz tak zawzięcie, ale z drugiej strony po to, żeby spalić...) I sam fakt niemożności ułożenia sobie sensownego planu dnia, odkładanie rzeczy na później, na jutro, poczucie osamotnienia świadczą o rozpoczynającej się depresji. Naprawdę. Przerabiam to już od dłuższego czasu. Co prawda nie opycham się bez pamięci ani nie wymiotuje, ale z moim funkcjonowaniem (odżywianiem) też nie jest wszystko ok. Mam niesamowite poczucie pustki i beznadziei wszystkiego. Ogólne większość symptomów tej choroby, poza skrajnymi. Jestem dość silnie psychicznie, a raczej byłam, dlatego nie poddaję się. Nie poddaję się sama przed sobą. Nie umiem przyznać się do choroby i pójść po pomoc. Właśnie dlatego, że byłam kiedyś taka silna, wydaje mi się, że sobie poradzę. Wydaje mi się. Coraz częściej dochodzę do tego wniosku - wydaje mi się. Po pomoc trzeba pójść. Przyjaciele i rodzina tutaj nie wystarczą - oni są zdrowi, poukładani życiowo, mentalnie a przede wszystkim psychicznie. Nie rozumieją. Bo niby jak mają wniknąć do czyjegoś umysłu. A dzieją się w nim rzeczy, z którymi nie można sobie poradzić. Jak patrzę na wszystkich ludzi biegnących ciągle gdzieś, ogarnia mnie wrażenie bezsensu wszystkiego. Odcięłam się od przyjaciół. Nie mogłam już znieść ich wesołego życia, o którym mi opowiadali. To, co się dzieje ze mną teraz, zaczęło się już dawno. Tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie mam ochoty wychodzić z domu. Ograniczam to jak tylko mogę. Nic mnie nie cieszy. Nie bawi ulubiona muzyka. Ani film. Ani książka. Porzuciłam dawne pasje i marzenia. Osoba, która mnie kocha, mówi, że prawie wcale się nie uśmiecham. Bardzo się stara, ale boję się, że za jakiś czas wypali się nadzieja na polepszenie mojej formy. Dopóki sama się nie zdecyduje, żeby się udać po pomoc, będę się męczyć, walczyć z samą sobą,a i tak wiem, że przegram. Ale jestem zbyt uparta. Przemyśl, jeszcze raz to, co napisałam Przystojniaku, o ile to przeczytasz, i spróbuj poszukać pomocy. To nie jest żart. Pozdrawiam.
Polecamy:
Anoreksja - choroba czy styl życia?
Jak rozpoznać anoreksję i bulimię?
Czy anoreksję można wyleczyć?
Produkty, które hamują apetyt
Jak schudłam 20 kg w 4 miesiące?
Jak ograniczyć słodycze?
Jak utrzymać wagę?
Ocet jabłkowy a odchudzanie