Będąc już prawie u kresu sił, chcąc podreperować nadwątlone nerwy człowieka, który ma na swojej głowie stanowczo za dużo, postanowiłem poszukać miejsca, gdzie luksus łączy się z naturą, relaks z aktywnością a radość ze spokojem. Nie interesowały mnie wykwintne restauracje, z których wychodzę jeszcze bardziej ociężały i śpiący niż byłem przed wejściem, nie miałem siły wsłuchiwać się w wysokie tony śpiewaczek operetkowych ani włóczyć po ciemnym parku ryzykując wątpliwej przyjemności spotkania z podejrzanymi nieznajomymi.
Jeżdżąc bez konkretnego celu wrocławskimi ulicami zupełnie przypadkowo skręciłem w Borowską – rejon, w którym się wychowałem, a w którym w związku ze swoją nieobecnością w mieście nie byłem od lat. Ciekawość połączona z zaskoczeniem, gdy zobaczyłem potężny, nowoczesny budynek Wrocławskiego Parku Wodnego, kazała mi wejść do środka. Po sprawnym przejściu przez bramki i zasięgnięciu podstawowych informacji przy wejściu swoje pierwsze kroki skierowałem do strefy rekreacyjnej, gdzie moją uwagę przykuła tajemnicza leniwa rzeka. Nurt, któremu z lubością się poddałem, wbrew swojej nazwie wcale nie okazał się ospały - prąd wyniósł mnie na zewnątrz budynku, gdzie – ku mojemu zdziwieniu – już zapadał zmierzch. Obserwując rozgwieżdżone niebo, poczułem się jak turysta w ciepłym południowoeuropejskim morzu, a zewnętrzny basen solankowy w którym się po chwili znalazłem, tylko spotęgował to wrażenie. Nie mając ochoty przerywać wypoczynku, przeniosłem się do ciepłego jacuzzi, które nie tyle mnie rozleniwiło, co dodało młodzieńczej energii - postanowiłem ją wykorzystać na zjeżdżalniach. Nie zwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia dzieci i nastolatków opanowałem zjeżdżalnię turbo, rozwijając na niej zawrotne prędkości. Zastanawiałem się już kiedyś, kąpiąc się w jakimś morzu, dlaczego rekreacja w lekko nawet wzburzonych falach daje człowiekowi tyle radości. Widocznie łaskoczące ciało kropelki wody zmuszają do śmiechu, odprężając i dodając energii. Po dobrej godzinie szaleństw na wszelkiego typu skoczniach i zjeżdżalniach, przyszedł czas na wyciszenie. Mój wzrok spoczął na napisie: Saunarium i Wellness. W poszukiwaniu zmysłowej przyjemności skierowałem się w kierunku intrygujących drzwi. Rytuał relaksacyjny rozpocząłem od silnego oczyszczania w saunie fińskiej. Naprzemienne schładzanie i rozgrzewanie ciała dodało organizmowi wigoru i sprawiło, że resztki zmęczenia zniknęły bez śladu. Na koniec postanowiłem spróbować czegoś innego. Z ofert dla mężczyzn wybrałem zabieg na bazie mułu morskiego, którego działanie miało na celu zmniejszenie napięcia w okolicach szyi i kręgosłupa: idealne w przypadku osób, które - jak ja - wykonują siedzącą pracę. Do tej pory myślałem o wellness w kategorii zabiegów dla kobiet. Prawdę mówiąc - uważałem te wszystkie ceremonie za niemęskie. Okazało się, że kobiety nie mają już monopolu na tego typu przyjemności…
Zobacz również:
Kilka godzin minęło w ekspresowym tempie. Regenerując siły w basenach rekreacyjnych i jacuzzi, szalejąc jak dziecko na zjeżdżalniach i poddając się delikatnym i silnym dłoniom masażystki zapomniałem kompletnie o problemach w pracy i zadaniach, które czekają mnie następnego dnia. Wrocławski Park Wodny, do którego trafiłem, okazał się oazą z niezliczonymi możliwościami rozrywki i relaksu, idealnym zarówno dla tych, którzy chcą się rozerwać, jak i pragnących zażyć ciszy i spokoju. Muszę przyznać, że zasypiając pierwszy raz od wielu tygodni bez bólu głowy przeszło mi przez myśl, czy ta oaza nie była przypadkiem fatamorganą.
Komentarze do: Oaza w środku miejskiej dżungli